sobota, 24 maja 2014

Termiczna zalotka - Oriflame , recenzja

Dzięki kuracji olejkiem rycynowym, moje rzęsy znacznie się wydłużyły i pogrubiły. Do pełni szczęścia brakuje im więc tylko podkręcenia. Zazwyczaj używałam sporadycznie zwykłej zalotki, jednakże nie byłam w stanie przy jej użyciu uzyskać nigdy efektu "WOW",  a do tego podkręcenie było chwilowe - rzęsy prostowały się w czasie dnia.

Ostatnio mama sprezentowała mi termiczną maskarę Oriflame. Byłam początkowo do niej negatywnie nastawiona, myślałam że to taki bezużyteczny gadżet, no ale spróbowałam, a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.


Zalotkę dostajemy w pudełeczku z dołączoną instrukcją użytkowania. Po włączeniu zalotki, zapala się zielona lampka ON. Musimy odczekać ok. 15 sek aby zalotka nagrzała się - poinformuje nas o tym zmiana koloru czerwonego silikonowej poduszeczki na białą. Wówczas zalotka jest gotowa do użycia. 
Aby złapać rzęsy, należy przesunąć do góry zieloną dźwignię. Przechodząc od brzegu powieki, zaciśniętą zalotkę pozostawiamy na rzęsach przez około 10 sek. Ciepło na powiecie jest odczuwalne, ale temperatura nie jest na tyle duża, aby się poparzyć.

Efekt podkręcenia jest dla mnie zadowalający, a co najważniejsze - podkręcenie jest bardzo trwałe.
Użytkowanie jej nie przysparza żadnego dyskomfortu czy bólu, a do tego jest dosyć solidnie wykonana. Zasilana jest dwoma bateriami AA (nie stanowią wyposażenia zalotki).
Przed i po użyciu zalotki

W promocji zalotka kosztuje bodajże 9,90zł. Myślę, że w tej cenie możną ją brać bez zastanowienia. Polecam ją osobom, którym zależy na mocnym i trwałym podkręceniu, ale nie nabrały jeszcze wprawy w użytkowaniu zalotki mechanicznej.


wtorek, 22 kwietnia 2014

TOŁPA botanic, białe kwiaty - Orzeźwiający tonik-mgiełka 2 w 1 - recenzja

Biel - symbol delikatności i niewinności. Firma Tołpa stworzyła tonik w wygodnej formie mgiełki, na bazie białych kwiatów, którego celem jest delikatne tonizowanie, nawilżenie i odświeżenie cery.

Opis producenta: 
Tonik-mgiełka ma subtelny zapach i działa na dwa sposoby: tonizuje skórę i przyjemnie orzeźwia. Nawilża, przywraca świeży wygląd i fizjologiczne pH. Może być stosowany na makijaż do odświeżania twarzy w ciągu dnia.

Według producenta przeznaczony on jest dla każdego rodzaju cery.

Skład :
torf tołpa.®, ekstrakt z białych płatków róży stulistnej, jaśminu i stokrotki, woda różana


Minimalistycznie, ale treściwie. Na odwrocie buteleczki można również znaleźć informacje, że produkt nie 

zawiera całego zła typu : parabeny, PEGi, silikony, parafina, sztuczne barwniki.




Moja opinia:

Skuszona przyjaznym składem, ochoczo zakupiłam i zaczęłam używać toniku. Stwierdziłam, że jedyne 

ryzyko jakie może wiązać się z użytkowaniem tego produktu to alergia na naturalne składniki aktywne, ale 

jako że hydrolatów już używałam i nie zauważyłam niepożądanych reakcji ze strony mojego ciała to mogę      
spać spokojnie. Na szczęście moje gdybania okazały się prawdziwe - produkt nie powoduje zaczerwień czy

nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia cery. Spryskuję buzię rano po myciu kilkoma pompkami, a nadmiar         
rozprowadzam wacikiem. Mgiełka pachnie przyjemnie i odświeżająco. Zapach nie jest, czego się 

obawiałam, typowo różany. Pompka działa sprawnie, nie zacina się i pozwala precyzyjnie dozować tonik.  

Buzia w istocie, jest odświeżona, a pory zwężone. Mam nadzieję, że będzie się świetnie sprawdzać i 

przynosić ukojenie podczas letnich upałów. Spryskanie twarzy, na której nałożony jest podkład, odrobiną 

toniku z odległości wyciągniętej ręki, nie powoduje naruszenia makijażu. Polecam!


czwartek, 10 kwietnia 2014

DENKO marzec 2014


1. Balea Oil Repair Spulung 

Odżywka popularna i lubiana w blogosferze. W moim przypadku również się sprawdziła. Co prawda stosowana solo po myciu włosów nie powodowała spektakularnych efektów, ale dobrze nadawała się do emulgowania oleju, czy do mycia metodą OMO jakie pierwsze O. Nie puszyła włosów i była bardzo wydajna. Skład przyzwoity i cena śmiesznie niska. Warto się w nią zaopatrzyć. Kupię ponownie.

2. Balea Maska Jogurtowa

Lubię saszetkowe maski do twarzy z Balei. Bez przynajmniej jednej w koszyku nie wyjdę ze sklepu. Ostatnim razem mam "fazę" na wszystko co truskawkowe, więc wybór padł na truskawkową maseczkę do twarzy. Ale uwaga, to nie jest zwykła maseczka. Przed pierwszym użyciem, nie przeczytałam jak ją stosować (założyłam, że tak jak zwykłą maskę - czyli nakładam na twarz na 15 min. i zmywam). Dopiero później przeczytałam, że maskę nakłada się na umytą twarz i nie zmywa jej, jedynie przemywa tonikiem nadmiar, który nie wsiąkł w cerę. Więc jest to bardziej krem niż maska. Zapach ma dziwny - słodki, nie przypominający truskawki. Bo zastosowaniu zgodnie z zalecaniami producenta, czułam, że cały czas mam "coś" na twarzy, więc i tak umyłam twarz. Dziwny produkt, nie kupię ponownie.

3. Krem Lirene Design Your Style, 20+

Krem chyba już nie jest dostępny w sprzedaży. Nie widzę go w sklepach, zamiast niego został chyba wprowadzony krem 20+ z serii "youngy". Dostałam go sporo czasu temu od znajomej. Ładnie pachnie, formuła jest lekka, nie ma parafiny w składzie. Na drugim miejscu jest gliceryna, trochę silikonów. Co było dla mnie najistotniejsze - posiada SPF 15. Sprawdzał się jako krem pod makijaż, nie rolował się, buzia była wygładzona. Lekki, rzekłabym - nieszkodliwy, krem na dzień. Nie spowodował u mnie wysypu niespodzianek. Teraz poszukuję kremu, który posiada jakieś składniki aktywne i odżywi moją cerę, poza tym niie widzę go już w sprzedaży, więc nie kupię go ponownie.

4. Soraya Żel do higieny intymnej, odświeżający, kora dębu
Soraya posiada w swej ofercie kilka wersji płynów do higieny intymnej. Skusiłam się na ten z ekstraktem z kory dębu, ponieważ wiele naczytałam się ostatnio o jego zbawiennym działaniu. Kora dębu działa antyseptycznie, wykazuje aktywność przeciwko gronkowcom, wirusom, nawilża, łagodzi podrażnienia, poprawia stan naczyń krwionośnych. Nie żałuję swojej decyzji - płyn ma przyjemny zapach, nie podrażnia, pieni się przyzwoicie, daje odczucie świeżości. Do tego posiada wygodny aplikator - pompkę i jets mega wydajny. Z pewnością kupię ponownie.

5. Odżywka Garnier Ultra Doux Awokado i Masło Karite

Ta odżywka prawidziwym klasykiem gatunku i chyba nikomu nie trzeba jej przedstawiać. Łatwo dostępna, dosyć tania, świetna drogeryjna odżywka. Stosowałam ją na kilka różnych sposobów, sprawdza się nawet solo po myciu. Eliminuje puszenie, dociąża włosy (ale nie obciąża), wygładza i nawilża. Ładnie pachnie, ma gęstą, treściwą konsystencję. Na pewno kupię ponownie.

6. Suchy szampon do włosów Isana

Robi to, co ma robić, czyli przedłuża świeżość włosów. Moim skromnym zdaniem pachnie nieładnie i intensywnie. Zapach utrzymuje się na włosach długo, wgryza się często w perfumy. Ale jako że używam go tylko w wyjątkowych sytuacjach, nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Jest dużo tańszy niż szampony z Batiste. Kupiłam już następne opakowanie i to w promocji, zapłaciłam za niego 5zł. Za taką cenę, jestem w stanie przeżyć ten zapach ;)

7. Mydło Biały Jeleń, Pollena

Bardzo fajne mydełko. Jest bezzapachowe i dobrze myje. Pieni się przeciętnie, ale w niczym to produktowi nie ujmuje, bo nie przeszkadza jakoś w myciu. Nie wysusza dłoni. Kupię ponownie.

8. Tołpa Dermo Face, Koncentrat korygujący

Uwielbiam go! Produkt, który naprawdę działa. Gdy tylko zobaczyłam, że zaczyna mi się coś robić na twarzy, albo gdy coś umknęło mojej uwadze i przybyło w nocy, nakładałam punktowo produkt na niedoskonałości przed spaniem. Następnego ranka, niedoskonałości były zmniejszone, mniej "wypukłe", wygojone. Polecam, kupię ponownie.

9. Szampon Barwa Jajeczny, regenerujący z kompleksem witamin

Używałam go średnio raz na tydzień (do mycia codziennego staram się używać szamponów bez SLS w składzie). Szampon bardzo dobrze myje włosy, niestety kiepsko się pieni i musiałam go dosyć sporo używać. Na plus przemawia fakt, że nie posiada substancji oblepiających  w składzie. Nigdy nie miałam po jego użyciu wrażenia nie domycia włosów. O dziwo, pachnie całkiem przyjemnie, choć z początku odstraszało mnie to jajko :) Ma niby proteiny w składzie, ale nie wierzę zbytnio w ich działanie, biorąc pod uwagę fakt, że szampon działa na włosach krótko. Produkt jest bardzo tani i wykonuje swoje zadanie. Będę kupowała szampony z Barwy, mam ochotę przetestować wszystkie. Jako jego zamiennik zakupiłam szampon tatarakowo-chmielowy.





środa, 26 marca 2014

Recenzja: Balea odżywka nabłyszczająca, figi i perła

Ostatnio na swej drodze pielęgnacyjnej i kosmetycznej spotykam same buble. Ach, ciężko w tych czasach znaleźć prawdziwą perełkę, którą mogłabym Wam polecić z czystym sercem. Ale o to jest, udało się - Balea Feige und Perle to moje nowe włosowe odkrycie.
Odżywka znajduje się w 300ml opakowaniu, które stoi "na głowie". Stylistyka opakowania charakterystyczna i typowa dla DM'u. Póki w opakowaniu znajduję się 3/4 jego objętości, produkt dozuje się nieźle. Pod koniec wydobycie go jest trochę problematyczne, ale wystarczy odkręcić zatyczkę, aby wyskrobać resztkę. 
Według producenta, jest to odżywka nabłyszczająca.
Łatwe rozczesywanie i elastyczność: Balea Seidenglanz Spülung Feige + Perle z formułą przeczesywania włosów nadaje włosom matowym i bez połysku fascynujący połysk i wyczuwalnie większą gładkość. Włosy stają się zdecydowanie bardziej wyraziste. Każdego dnia.
- specjalna formuła pielęgnacyjna z ekstraktem z figi i perły nadaje połysk Twoim włosom,
- kompleks odbudowujący z witaminą B3 i prowitaminą B5 sprawia, że włosy są gładsze,
- bardzo łagodna receptura bez silikonów. 

Dlaczego skusiłam się na tę odżywkę? Sięgnęłam bez wahania po nią, głównie dlatego, że nie ma silikonów. Odkąd polepszyła się kondycja moich włosów, bezsilikonowa pielęgnacja bardzo im sprzyja.
Skusiło mnie również zapewnienie nabłyszczenia, ponieważ moim włosom często brakuje blasku, który ciężko uzyskać po wyeliminowaniu z pielęgnacji silikonów. No i wiadomo - cena. Produkty Balea w regularnych cenach w drogerii są taniutkie. Grzechem byłoby nie spróbować.
SKŁAD
Odżywka ma prosty skład, mocno emolientowy. Zawiera na trzecim miejscu w składzie behentrimonium chloride, więc przypuszczam że może sprawdzić się w metodzie mycia włosów odżywką. Znajdziemy również panthenol, glicerynkę no i gdzieś pod koniec - faktycznie, ekstrakt z figi i hydrolizowany proszek perłowy oraz sól morską.  Moje włosy zazwyczaj źle reagują na dużą dawkę panthenolu i gliceryny. W tym składzie jest zachowana dla nich idealna proporcja między wyżej wymienionymi humektantami, a emolientami.

Nie ma zastrzeżeń co do konsystencji - jest w sam raz. Bardzo podoba mi się zapach, taki owocowo-perfumowy. Ewidentnie przyjemny dla nosa, utrzymuje się na włosach podczas dnia.

Odżywkę nakładam zazwyczaj jako trzeci element układanki, tzn. gdy już spłukam szampon i maskę, nakładam ją na kilka - kilkanaście minut. Stosuję ją również na długość, na naolejowane włosy, podczas ich mycia. W obu przypadkach sprawdza się rewelacyjnie. W pierwszym sprawia, że włosy są wygładzone i błyszczące (różnice widać już podczas spłukiwania odżywki, powodują "mokrą taflę"). Dobrze emulguje oleje, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, abym miała po jej użyciu włosy niedomyte na długości (co niestety zdarzało się przy innych odżywkach).

Słowem podsumowania : Jeśli Waszym włosom brakuje blasku, walczycie z tendencją do puchu i brakuje wam wygładzenia - fioletowa odżywka Balei jest stworzona dla Was.

wtorek, 18 marca 2014

Recenzja : Aussie Miracle Moist conditioner


Ponad pół roku temu odstawiłam na dobre wszelkie kosmetyki pielęgnacyjne i myjące do włosów, zawierające w składzie silikony.
Na początku było ciężko, włosy się bardzo buntowały. Ale zaciskałam zęby i chodziłam z szopą na głowie. Teraz jest już duużo lepiej, chociaż do ideału im sporo brakuje. Wczoraj zatęskniłam za "efektem WOW" na włosach, więc co by sobie humor polepszyć - sięgnęłam po silikonową odżywkę, której producent gwarantuje "cudowne wygładzenie", którego tak bardzo pragnę. Informacje na etykiecie Aussie Miracle Moist sugerują również obecność olejku makadamia i przeznaczenie produktu dla włosów suchych i zniszczonych, "lekko nieszczęśliwych".

Miał być australijski słodki sen...a okazało się?



Odżywka mieści się w 250ml buteleczce. Aplikator posiada zatrzask chroniący przed niechcianym wylaniem produktu. Odżywkę należy wydobyć poprzez naciskanie opakowania, buteleczka szybko się deformuje i wygina. Prosta i ładna szata graficzna.

Do konsystencji nie mam zarzutu, żelowy glutek świetnie nadaje się do nakładania i rozprowadzania po włosach. Zapach na pewno nie należy do tych naturalnych, jest dosyć intensywny, początkowo pachnie owocową gumą to żucia, po czasie robi się coraz mniej przyjemny dla nosa, typowo chemiczny.
Działanie: Produkt nałożyłam na umyte i mokre włosy na ok.30 min. Podczas zmywania produktu odczułam że włosy są śliskie i gładkie. Odsączyłam nadmiar wody w koszulkę bawełnianą i pozostawiłam włosy do wyschnięcia. Przyznam, że nie takiego efektu na włosach się spodziewałam.
Zamiast blasku i odżywienia, ujrzałam spuszone włosy na długości. Końcówki były suche i szorstkie. Miałam problem z rozczesaniem włosów TT.

Skład : Aqua, Cetyl Alcohol, Stearamidopropyl Dimetyhyloamine, Stearyl Alcohol, Quaterinium-18, Benzyl Alcohol, Cetaryl Alcohol, Hydroxypropyl Guar, Parfum, Bis-Aminopropyl Dimethicone, Olelyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Citric Acid, Polysorbate 60, EDTA, Limonene, Magnesium Nitrate, Aloe barbadensis Leaf Juice, Macadamia Seed Oil, Cl 19140, Methylchloroisothiazolimone, Magnesium Chloride, Methyliosothiazolinone, Cl 17200, Ascorbic Acid, Sodium Benzoate, Sodium Sulfite, Potassium Sorbate.

W składzie znajdują się przede wszystkim związki filmotwórcze i konserwanty (wiele z nich to alergeny). W drugiej połowie składu znajdziemy olej z liści aloesu, a za nim olejek makadamia.
Podsumowując : Liczyłam na to, że będzie to fajny, silikonowy wygładzacz. Niestety, na moich włosach nie sprawdził się w ogóle. Nie nazwałabym go nawilżającym cudem, a raczej cudem marketingu. Jego cena jest zbyt wysoka, niewspółmierna do działania. Albo ten kosmetyk jest bublem, albo po prostu przestały mi służyć silikony. Czy to możliwe żeby poprzez pielęgnację zmniejszyła się porowatość włosa? Jeśli złe działanie kosmetyku na włosach to zasługa dobrej kondycji moich włosów to nawet mnie to cieszy, aczkolwiek żałuję wywalonej kasy i zastanawiam się co z nim teraz zrobić. 

Czy używałyście tej odżywki? Jak sprawdziła się u Was? 

piątek, 14 marca 2014

Moc tkwi w kiełkach!

Na dworze pachnie wiosną i za trochę ponad miesiąc Wielkanoc. Sadzicie z tej okazji rzeżuchę? Tak swoją drogą, to nie wiem czy to "wiosenna" tradycja czy typowo wielkanocna. W każdym bądź razie zawsze rozplanowywałam wysiew tak, abym mogła na świątecznym stole postawić bujnie wyrośniętą rzeżuchę. Do niedawna robiłam to całkiem bezwiednie, bo tak - bo to symbol i tradycja. Bo mama tak robiła. Jednak od kiedy zgłębiłam się w temat kiełkujących nasionek i dowiedziałam się ile dobrodziejstw są nam w stanie zaoferować, przy małym nakładzie pracy - zakupiłam kiełkownicę i zostałam amatorem kiełków i zapalonym hodowcą :)
 kiełki lnu 
Nasionko, to forma przetrwalnikowa. Magazynowane są więc w nim mikroelementy, białka i witaminy. Spożywanie samych nasion na wiele się jednak nie zda, bo nasz organizm słabo przyswaja je w tej formie i zostają w większości wydalone przez organizm. Za to jeśli zapewnimy im odpowiednią temperaturę, słońce i wodę, kiełki zaczną rosnąć i uaktywnią się enzymy odpowiedzialne za rozkład białek i węglowodanów na substancje proste. Dzięki temu, spożywając kiełki dostarczamy organizmowi składniki odżywcze w formie przyswajalnej.
Na rynku dostępnych jest wiele rodzajów nasion, nadających się do kiełkowania. Wśród nich znajdują się np. wcześniej wspomniane kiełki rzeżuchy (witamina C,B i K), lucerny (fitoestrogeny, wit.A,B,E; żelazo, wapń), rzodkiewki (wit.C, PP, cynk, magnez, wapń), słonecznika (cynk,żelazo), soczewicy (kwas foliowy, wit. E, C, fosfor, cynk, miedź), fasoli mung (spora ilość białka, antyoksydanty), kapusty (przede wszystkim wit.C). 

Kiełki kupuję rzadko, ale w "hurtowej" ilości na allegro. Wychodzi taniej, a i wybór jest większy.
Większość kiełków ma pikantny, ostry smak i świetnie nadaje się do urozmaicania sałatek. Można je również dodawać do kanapek. Da się je polubić nie tylko za bogactwo składników odżywczych, ale również ze względu na smak, choć nie wszystkie do smacznych należą. Świetnym przykładem są kiełki lnu - hoduję je i jem głównie ze względu na zawartość NNKT (nienasyconych kwasów tłuszczowych) - nie smakują najlepiej, ale wolę już jeść je w takiej formie, (ew. mocniej doprawić sałatkę), niż pić olej lniany, którego nie znoszę.

Kiełki warto hodować przede wszystkim w okresie jesienno-zimowym, kiedy dostęp do świeżych warzyw i owoców jest mocno ograniczony. Poprzez ich spożywanie dostarczamy organizmowi potrzebnych mu witamin i mikroelementów.
Widziałam w kilku sklepach w sprzedaży nasiona już wykiełkowane i gotowe do spożycia, można w ten sposób zaoszczędzić odrobinę czasu, ale na dłuższą metę jest to interes nieopłacalny, ponieważ są duuużo droższe od ziaren.
Jak hodować kiełki w domu? Możliwości jest kilka : na ligninie, w woreczku, na sitku, albo w słoiku.
Wygodnym rozwiązaniem jest kiełkownica - jest z reguły plastikowa, składa się z kilku pięter, na których wyżłobione są kanaliki dla nasionek oraz syfonów, które umożliwiają przepływ wody między pięterkami. I tak za jednym razem można sadzić kilka rodzajów roślinek. Nadmiar wody z przemycia nasionek, zbiera się na samym dole. Można go wykorzystać jako wodę do podlewania kwiatków.
Rozwinięcie kiełkom zajmuje ok.4-6 dni (w zależności od rodzaju). Kiełki należy raz/dwa razy dziennie podlewać wodą, dbać o dostęp do światła i kontrolować czy ziarenka przypadkiem nie zatkały syfonu (co często mi się zdarza).
Uwaga! W przypadku niektórych gatunków np. rzodkiewki, zdarza się że podczas kiełkowania z nasionek wyrasta biały puszek. Nie należy mylić go z pleśnią. Są to naturalne włośniki. Kiedyś tego nie wiedziałam i wiele nasionek z tego powodu wyrzuciłam.


Hodujecie kiełki? Kupujecie? A może macie jakieś ulubione kiełkowe smaki? 

wtorek, 11 marca 2014

Recenzja : woda perfumowana Beyonce Heat Midnight - wspomnienie letniego wieczoru


Beyonce Heat Midnight to "skondensowane kwiaty", które dostałam na dzień kobiet od TŻa;)

,,W 2012 roku Beyonce wydaje kolejne perfumy sygnowane swoim nazwiskiem. `Midnight Heat` jest bardziej zmysłowy niż poprzednie zapachy z serii `Heat`, emanuje pasją wyczuwalną w powietrzu i zawiera w sobie gorące emocje letniej nocy. W skład bukietu zapachu wchodzą: śliwka z Armenii oraz gwiezdny owoc (karambola). Orchidea, czarne tulipany oraz fioletowe piwonie, stopniowo zmieniają się w orientalną bazę ciepłego bursztynu, drzewa sandałowego i paczuli."


Nuty zapachowe:

nuta głowy: śliwka, gwiezdny owoc (karambola)
nuta serca: orchidea, czarny tulipan, fioletowa piwonia
nuta bazy: bursztyn, drzewo sandałowe, paczula 


Woda perfumowana mieści się w szklanej, fioletowej buteleczce o nieregularnym kształcie, zwężającym się ku ku górze. Prezentuje się dosyć ładnie na półce, pompka jest solidna, nie zacina się i dozuje optymalną ilość za jednym psiknięciem.
Już sama szata graficzna opakowania (stonowane fiolety i odcienie granatu) sugeruje, że jest to wersja wieczorowa. Zapach nie należy z pewności do lekkich, w pierwszym momencie po aplikacji, w nozdrza uderza ogrom słodyczy, który po momencie przechodzi w kwaśną śliwkę. Gdy już na dobre zaadaptuje się na skórze, do głosu dochodzi bukiet kwiatowy czyli orchidea i piwonia. Zapach jest ciepły i zmysłowy. Moim zdaniem słodycz jest w odpowiedni sposób wyważona - początkowo sprawia wrażenie nachalnej, ale po pewnym czasie przechodzi na dalszy plan dzięki ciepłym akcentom bursztynu paczuli i drzewa sandałowego. Jako że jestem wielbicielką słodkich i ciężkich nut zapachowych, używam go na co dzień.  Pomimo, że nuty zapachowe różnią się, fioletowa Beyonce jest dla mnie lżejszą alternatywą dla Lolity Lempickiej.  Nie jest to może typowy letniak, ale wydaje się idealny na letnie, romantyczne wieczory. Niedawno opryskiwałam nadgarstek Beyonce w wersji Heat Rush, Rise oraz Pulse. Muszę przyznać, że Heat Midnight jest najbliższy mojemu sercu. Minusem zapachu jest jego słaba trwałość, dobrze wyczuwalny jest prze około 4-5h, później po zapachu pozostaje jedynie słodkie wspomnienie. 


Ocena : 3,5/5

środa, 5 marca 2014

Woda różana + dlaczego warto tonizować cerę?

Konieczność traktowania cery tonikiem, nie dla wszystkich wydaje się jeszcze oczywista. Powszechnie wiadomo, że przed pójściem spać należy wykonać dokładny demakijaż. Polega on najczęściej na zmyciu tuszu i podkładu płynem micelarnym i umyciu twarzy żelem. Kolejnym etapem powinno być tonizowanie cery. Jest to moment bardzo ważny dla jej ogólnej kondycji, więc powinien zagościć w repertuarze codziennej pielęgnacji na stałe.

Czym jest tonik?

Tonik aż w 90% składa się z wody. Oprócz niej w składzie znajdują się witaminy i sole mineralne. Dodatkowo producenci dodają czasem glicerynę i alantoinę (nawilżają, przywracają gładkość). Ale co najważniejsze - tonik posiada pH obojętne bądź lekko kwaśne. Naturalny odczyn naszej skóry to ok. 5. Hydrolaty same w sobie posiadają pH zbliżone do odczynu skóry.


1) Przywraca odpowiednie pH skóry. Odczyn skóry wzrasta gdy traktujemy ją środkami myjącymi, tj. żele, mydła. Tonik pozwala obniżyć pH, dzięki czemu równowaga skóry jest przywrócona. 
2) Dzięki tonizowaniu przywrócone są funkcje obronne cery. Cera o wyższym pH narażona jest w większym stopniu na zakażenia bakteryjne czy zasiedlenia przez patologiczne grzyby. Kwaśne pH to skutecznie uniemożliwia.
3)  Oczyszcza i orzeźwia cerę. Tonik nałożony na twarz (szczególnie w upalne dni) z pewnością poprawia nasz komfort i powoduje przyjemne uczucie chłodu.
4)  Usuwa nadmiar tłuszczu i resztki makijażu. Tonizowanie skóry to świetny pomysł na domycie tego, co zostało pominięte przy myciu żelem. Przemywając twarz tonikiem, często zdarza się że np. w okolicach uszu, blisko skroni, czy pod podbródkiem,  znajduję na waciki ślady podkładu. Po użyciu toniku, gdy wacik jest biały, mam pewność, że moja cera jest czysta.
5)  Łagodzi podrażnienia. Świetnie sprawdza się po wykonaniu peelingu, jeśli zawiera ekstrakty łagodzące (np. wyżej wspomniana alantoina) pozwala uniknąć podrażnień.
6)  Pobudza krążenie twarzy. Może nie sam tonik, ale zabieg tonizowania. Używając tonika na waciku, masujemy przecież cerę,  polepszając krążenie. Dzięki stymulacji krwi twarzy, cera jest napięta i  ma świeży wygląd.

Ja używam na zmianę toniku z Lirene Dermoprogram to cery wrażliwej i alergicznej, o tego, oraz hydrolatu różanego. Tonik z Lirene w moim przypadku sprawdza się, nie podrażnia, matuje. Jest bezzapachowy.  

Jednakże dużo częściej używam hydrolatu* różanego.


*Hydrolaty, czyli wody kwiatowe, powstają w procesie destylacji roślin z parą wodną. 

Właściwości : Jest dobrym antyseptykiem o silnym działaniu bakteriobójczym i przeciwzapalnym. 
Transparentny płyn o zapachu kwiatów róż - niektórzy nienawidzą tego zapachu i zarzucają mu że jest "babciny", inni go uwielbiają. Ja należę do tej drugiej grupy. Dla mnie pachnie po prostu jak prawdziwe róże.

Działanie: Łagodzące, relaksujące i przeciwzapalne. Skóra po użyciu jest odświeżona i ściągnięta. Podobno działa przeciwzmarszczkowo. Przywraca naturalne pH skóry. Zmniejsza rozszerzone pory.

Gdy skończy mi się woda różana, z pewnością sięgnę po inne hydrolaty. Kusi mnie szałwiowy i melisowy.
A na koniec wada hydrolatów - niestety lubią uczulać, dlatego przed użyciem, proponuję zrobić próbę uczuleniową.

Używacie toników, hydrolatów?


piątek, 28 lutego 2014

Balsam do ciała Balea Cocos & Sheanuss - ulubieniec zimowej pielęgnacji


Witam Was, w ten cudowne, słoneczne piątkowe popołudnie. Bardzo pozytywnie nastraja mnie fakt, że zima odchodzi w zapomnienie, w końcu mamy plusowe temperatury i dni są coraz dłuższe. 

Zima to okres, podczas którego szczególnie powinniśmy zadbać o naszą skórę. Minusowe temperatury negatywnie wpływają na jej kondycję. Dlaczego w okresie zimowym szczególnie jesteśmy narażeni na podrażnienia i pierzchnięcie skóry? Mechanizm jej działania wcale nie jest skomplikowany.
Skóra broni się przed utratą ciepła,więc reaguje na zimno obkurczeniem naczyń krwionośnych. Kiedy z zimnego otoczenia, wejdziemy do ogrzewanego pomieszczenia, naczynia krwionośne ochoczo rozszerzają się, aby pobrać ciepło. Właśnie przez takie zmiany temperatury i działanie klimatyzacji, skóra jest szczególnie narażona na utratę wilgoci. Aby ochronić skórę, warto używać kosmetyków, które tworzą na skórze warstwę okluzyjną, która zabezpieczy przed utratą wody. Jeśli boicie się parafiny, szukajcie w składzie olejów, wosków, mocznika, gliceryny i jej pochodnych, lanoliny czy wazeliny.

Najczęściej używanym przeze mnie balsamem do ciała w okresie zimowym, był balsam Balea Cocos & Sheanuss. Produkt jest wydajny (stosowałam go przez 2,5 miesiąca na zmianę z innym lotionem). Butelka ma pojemność 400ml i jest solidnie wykonana. Podczas używania, nie zepsuła się zatyczka, etykiety nie poodchodziły pod wpływem wilgoci.
Balsam ma konsystencję gęstego mleczka, z tym że nie jest lejące, ani "tępe" jak w przypadku maseł, rzekłabym że rozsmarowuje się idealnie.


Nie wchłania się błyskawicznie po rozsmarowaniu. Trzeba troszeczkę poczekać, aż emulsja wsiąknie.
Za to zapach! Ach ten zapach...słodka nuta kokosa, tylko trochę przypomina czysty olej kokosowy, jest wyraźny i apetyczny :) Lubię stosować kosmetyki pielęgnacyjne o słodkich nutach zapachowych, gdy na dworze jest nieprzyjemnie i mroźno. Kosmetyk pachnie podczas aplikacji, ale też długo po niej utrzymuje się na skórze. Uwielbiam to otulenie ciała słodką mgiełką. Balsam nawilżał, może nie jakoś ekstra-super-mocno, ale swoje zadanie spełniał. Nie miałam w tym roku problemów skórnych typu pękanie skóry w okolicach łokci czy kolan.



SKŁAD: AQUA, GLYCERIN, HELIANTHUS ANNUS HYBRID OIL, CETARYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE, ETHYLHEXYL STEARATE, ISOPROPYL PALMITATE, BUTYROSPERMIUM PARKII BUTTER, PHENOXYETHANOL, PARFUM, SODIUM CETARYL SULFATE, BENZYL ALCOHOL, CARBOMER, ALCOHOL, SODIUM HYDROXIDE, COUMARIN,  ANISE ALCOHOL, COCOS NUCIFERA FRUIT EXTRACT.

Na samym szczycie składu, zaraz po wodzie i glicerynie znajdziemy olej z nasion słonecznika (producent nie wiedzieć czemu, nie informuje o jego obecności na opakowaniu). Olej wzmacnia, zmiękcza i nawilża skórę. Nie jest komodogenny! Zawiera fosofolipidy, witaminę E oraz karoten. Większość składników to tłuste, gęste emolienty, których zadaniem jest ochrona skóry przed utratą wilgoci. Sodium Cetaryl Sulfate to alkohol, który występuje naturalnie w woskach. Stabilizuje i nadaję odpowiednią konsystencję. W składzie znajdziemy nawilżające masło shea,  oprócz działania nawilżającego odżywia i chroni skórę ( zawiera nauralne filtry UV) oraz działa kojąco. Benzyl Alcohol to konserwant. Carbomer pełni rolę zagęszczacza i stabilizatora. Jakie było moje zaskoczenie, gdy w składzie ujrzałam coumarin, czyli kumarynę - jest to organiczny związek, który odpowiada za zapach świeżego siana :) To chyba ten składnik spowodował, że ten zapach tak bardzo przypadł mi to gustu. Olej kokosowy, którego obietnica zapisana jest na opakowaniu na pierwszym miejscu, dużymi literami, jest o ironio, na ostatnim miejscu w składzie! 

Cóż, trochę namieszane na opakowaniu (czy kwiat słonecznika mniej zachęcałby do zakupu niż kokos?) i w składzie (wiele dobra, ale też trochę zła ;)). 
Jednak mimo wszystko, produkt i jego zapach, pozostanie dla mnie miłym wspomnieniem minionej zimy.





piątek, 21 lutego 2014

Olejowy ulubieniec - olej z orzechów włoskich


Mam włosy lekko kręcone, średnioporowate, ze skłonnością do przesuszania i puszenia.
Przygodę z olejowaniem zaczęłam mniej więcej rok temu. 

Wiadomo, że włos włosowy nie jest równy. W poszukiwaniach idealnego oleju można stracić wiele nerwów i pieniędzy. Na nic może się zdać również zdroworozsądkowe kierowanie się porowatością włosów i zawartością kwasów wielonienasyconych. 


Moja olejowo-włosowa historia:



Początkowo olejowałam włosy olejem kokosowym, który w moim przypadku okazał się totalnym niewypałem - w małej ilości - niedociążał włosów i puszył je na potęgę. Natomiast gdy nakładałam większą ilość oleju - miałam problem z domyciem, co skutkowało przyklapem i przesuszeniem. Olej ten, jest raczej polecany dla włosów niskoporowatych i zdrowych, dlatego wcale nie dziwi mnie to, że nie zadziałał tak, jak powinien. Zużyłam go do smażenia. Następnie w ruch poszedł zachwalany i lubiany olej lniany. Również się nie sprawdził - na moich włosach tworzył smutne strąki. Olej lniany charakteryzuje się sporą zawartością kwasów omega-6 i omega-3, więc teoretycznie powinen moim włosom pasować. Naiwnie myślałam, że włosy po prostu potrzebują czasu, żeby się przyzwyczaić i z nim polubić, więc dałam mu szansę.  I tak przez 2 miesiące stosowałam olej lniany - bezskutecznie, kłaki nadal się buntowały. Nie ukrywam, że trochę się do olejowania zraziłam. Zaczęłam już powoli tracić wiarę w dobroczynne działanie olejów na moje włosy. Przełom nastąpił, gdy przywiozłam z wakacji z Egiptu, olejek Vatika.

Jest to mieszanka wyciągu z kaktusa, oliwy z oliwek i ekstraktu z czarnego kminku.
Niestety, nie jestem w stanie podać dokładnego składu, bo na etykiecie widnieją arabskie szlaczki.

Ku mojej radości, zaobserwowałam że olejek sprzyja moim włosóm. Może spektaktularnych efektów po jego użyciu nie było, ale nie robił im takiej krzywdy jak poprzednicy, włosy były ładnie odbite od skalpu, błyczące i mniej puchate.

Idąc tym tropem, stwierdziłam że naolejuje włosy łatwo dostępną i często wykorzystywaną przeze mnie do celów kulinarnych - oliwą z oliwek.
Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki oliwie z oliwek pozbyłam się puchu, przesuszone końcówki prezentowały się o wiele lepiej. Olej dobrze się domywał. Wystarczyło że zemulgowałam go odżywką.
Przez długi czas byłam wierna oliwkom, ale dwa miesiące temu zapragnęłam jakiejś odmiany i zaczęłam przeszukiwać blogosferę w celu odnalezienia potencjalnie dobrego oleju dla mnie.

W ten sposób natrafiłam na informacje o oleju z orzechów włoskich.


Olej ten jest wysoce bogaty w składniki odżywcze ( źródło witaminy E, zawiera lecytynę, magnez i cynk) a do tego, co najistotniejsze dla włosów, zawiera w sobie kwasy omega-3 i omega-6 w idealnej proporcji (1:5).
Olej ten, na daną chwilę, jest moim absolutnym ulubieńcem. Ma przyjemny, słodki, ale dosyć subtelny zapach. Moje włosy piją go jak szalone. Daje oczekiwany przeze mnie na włosach efekt, czyli : wygładza je i dociąża. Sprawia, że są sypkie i błyszczące. Nie powoduje przyklapu.

Skład kwasów tłuszczowych:
- kwas palmitynowy - 10%
- kwas stearynowy - 3,9 %
- kwas oleinowy - 2,1%
- kwas linolowy 74 %
- kwas alfa-linolenowy - 10%


Od niedawna stosuję go w parze z olejkiem rycynowym (w proporcji 1:4) w metodzie OCM. 
Na razie nie jestem w stanie ocenić czy się sprawdza, ale pokładam w nim wielką nadzieję. Jest bogaty w kwas linolowy (powinien sprawdzać się przy mojej cerze z niedoskonałościami), świetnie się wchłania i rozsmarowuje.

Polecam z czystym sercem osobom ze średnią/wysoką porowatością włosów. Za swoją butelkę (500ml), zapłaciłam nieco ponad 4 € w niemieckim Realu.




środa, 19 lutego 2014

Parabeny - zło konieczne?

Często na opakowaniach kosmetyków naturalnych, możemy ujrzeć hasła "Paraben free", "No paraben". Ale czym są tak naprawdę są substancje, których brakiem szczycą się producenci? Intuicja podpowiada, że musi być to jakiś niepożądany, szkodliwy składnik. 


Są to estry kwasy p-hydroksybenzoesowego. Paraben parabenowi nie równy, związki różnią się grupą alkilową - (metylo­, etylo­, propylo­, butylo­, heptylo­ i benzyloparaben); 


Parabeny to najczęściej i najgęściej pojawiające się w kosmetykach konserwanty. Konserwanty w kosmetykach są konieczne, jeśli chcemy cieszyć się produktem dłużej niż kilka miesięcy. Naturalne, organiczne składniki tj. woda, ekstrakty roślinne, witaminy, polisacharydy, aminokwasy są świetnym środowiskiem dla rozwoju mikroorganizmów tj. bakterie, grzyby czy pleśnie.

Ostatnio wybuchła prawdziwa nagonka na parabeny, głównie z tego powodu, że oskarżano je o działanie kancerogenne. Pobrano kawałki tkanek nowotworowych od kobiet chorych na raka piersi. W każdej próbce wykryto obecność parabenów. Ich obecność w zmienionych tkankach, powiązano z faktem, że związki te, wykazują słabe działanie estrogenne i potrafią kumulować się w górnej części piersi.
Jednak na dzień dzisiejszy, istnieją dane epidemiologiczne, które wykluczają jakiekolwiek powiązanie parabenów z rakiem piersi. W próbkach wykryto metyloparaben - paraben najmniej szkodliwy, wykazujący najmniejsze działanie estrogenne.
Co ciekawe, organizm ludzki potrafi metabolizować parabeny, dzięki esterazom, obecnym w wątrobie i nerkach. Wchłanianie ich przez skórę nieuszkodzoną jest małoefektywne, a nawet jeśli już uda im się przez nią przeniknąć, to natychmiast poddawane są działaniu esteraz.

Na złej fali parabenów, medialnych "antyparabenowych kampanii" wypromowało się wiele rodzajów kosmetyków naturalnych, które też nie pozostają bez wad : nie posiadają silnych filtrów przeciwsłonecznych, jedynie mineralne ; ich działanie jest powolne,  naturalne konserwanty - olejki eteryczne, mają dosyć silny zapach i mogę powodować podrażnienia okolic oczu. Nie zapominajmy, że naturalne składniki mogą uczulać, a ich czas przydatności jest krótki.



Podsumowując : 
Nie taki zły paraben jakim go malują, istnieją badania wskazujące na to, że parabeny mogą być przyczyną alergii kontaktowych i dermatoz, ale nie powinniśmy ulegać fali paniki. Według raportu Scientific Comittee of Consumer Safety oraz stanowiska Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego (dane na rok 2010) - parabeny stosowane w małych, dozwolnych ilościach (0,4%) nie wykazują działania kancerogennego, toksycznego, genotoksycznego czy teratogennego. Nie zaburzają również gospodarki hormonalnej. Jednak ze względu na możliwość powodowania alergii, unikałabym kupowana produktów/kosmetyków dla dzieci, zawierających parabeny. W Polsce stosowanie ich jest dozwolone i możemy znaleźć je w produktach dla najmłodszych.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Synergen Tagliches Waschpeeling Sensible Haut, Sweet Touch (różowa wersja) -



Na pierwszy ogień chciałabym wziąć rosmannowski, żelowy peeling 
Synergen Taglliches Waschpeeling sensible haut, sweet touch. (150ml)

Zapewnienia producenta : 
Codzienne stosowanie pomaga delikatnie, lecz dokładnie usuwać obumarłe fragmenty naskórka. Zapobiega to zapychaniu się porów i powstawaniu zanieczyszczeń skóry. Formuła bez mydła, zawierająca ekstrakty z malin, marakui i oczaru koi skórę i jednocześnie zatrzymuje w niej wilgoć. Działanie mentolu wywołuje dodatkowy impuls świeżości. Perlisty, owocowy zapach pozwala ci rozpocząć dzień w dobrym humorze. Peeling oczyszcza skórę do głębi porów,poprawia strukturę skóry. Nie zawiera parabenów. Tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie. 
Codziennie rano i wieczorem nałożyć na mokrą twarz i delikatnie rozetrzeć. Omijać przy tym obszar wokół oczu. Następnie dokładnie zmyć. 

Peeling ma przyjemną, żelową konsystencję. Drobinki są malutkie, nie jest to na pewno typowy "zdzierak". Producent, zaleca używanie codziennie, rano i wieczorem. Ja używałam go codziennie wieczorem. Nie chciałam mimo wszystko ryzykować podrażnienia skóry.
Plusy:
- malutkie, delikatne dla skóry drobinki,
- po zmyciu produktu z twarzy, odczuwalne jest przyjemne ściągnięcie i uczucie odświeżenia (mentol w składzie)
- dobrze oczyszcza skórę
- radzi sobie z usuwaniem makijażu
- nie podrażnia 



Minusy:
- ZAPACH - musiałam o nim wspomnieć w minusach, bo jest naprawdę dosyć specyficzny i z pewnością nie przypasuje każdemu. Ten "słodki dotyk" manifestowany na opakowaniu to z pewnością odniesienie do zapachu. Niestety, połączenie słodyczy i świeżości mentolu w tym produkcie, jest nieudane.  Zapach jest bardzo chemiczny, momentami mdlący. Na szczęście, po zmyciu produktu z buzi, słodka woń ulatnia się.

- Nie wydaje mi się, żeby wpływał jakoś znacznie na redukcję wyprysków. Buzia jaka była taka jest, problemy skórne przy stosowaniu produktu pojawiały się nadal. 

- Po użyciu peelingu, konieczne jest dodatkowe nawilżenie skóry.
SKŁAD:

AQUA, GLYCERIN, CARBOMER, COCAMIDOPROPYL, BETAINE, GLYCERYL OLEATE, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS OIL, POLYETHYLENE, COCO-GLUCOSIDE, DISODIUM COCOYL GLUTAMATE, PHENOXYETANOL, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM CHLORIDE, PARFUM, ALCOHOL, CITRIC ACID, HAMAMELIS VIRGINIANA LEAF WATER, MENTHOL, ISOPROPYL ALCOHOL, MENTHYL LACTATE, LIMONENE, PASSIFLORA INCARNATA FRUIT EXTRACT, METHYLISOTHIAZOLINONE, RUBUS IDAEUS FRUIT EXTRACT, CI 16035.

Analiza :
Na samym szczycie składu gliceryna - ma działanie nawilżające, poprawia miękkości i elastyczność skóry. W wysokim stężeniu działa antyseptycznie. Carbomer - substancja żelująca, stabilizator. Na szczęście obeszło się bez agresywnych detergentów, zamiast SLS znajdziemy łagodny, środek myjący -Cocamidopropyl Betaine, Glyceryl Oleate to emolient, odpowiada za nawilżenie i utrzymanie wilgoci. Po humektantach, stabilizatorze, detergencie i emoliencie, znajdziemy olejek ze słodkich migdałów, który odpowiada za nawilżenie i wygładzenie skóry. Łagodzi też podrażnienia. Drobinki peelingu to polietylen -dosyć powszechnie stosowany w kosmetykach peelingujących jako ścierniwo. Polietylenowe kuleczki są delikatniejsze niż drobinki pochodzenia roślinnego, czy kryształki cukru/soli. Coco-glucoside to emulgator pochodzenia roślinnego. Wzmacnia pianę i usuwa zanieczyszczenia. Jest całkowicie bezpieczny - łagodny dla skóry, stabilny chemicznie i całkowicie biodegradowalny. Disodium Cocyl Glutamate to substancja myjąca. Fenoksyetanol jest konserwantem pochodzenia chemicznego (bakteriostatykiem). Uwaga! U osób z wrażliwą cerą może spowodować świąd, a nawet stan zapalny. Sodium hydroxide, to stary, dobrze nam znany, wodorotlenek sodu. Jego zadaniem jest utrzymanie odpowiedniego pH. Jego stężenie jest w tym przypadku tak małe, że możemy zapomnieć o żrących właściwościach ługu. W składzie znajdziemy również odrobinę NaCl, w tym przypadku pełni pewnie wspomagającą funkcję peelingującą. Na następnym miejscu w składzie jest substancja zapachowa, a po niej alkohol. Jego zadaniem jest rozpuszczanie składników, ale nawet mała ilość może przesuszyć skórę wrażliwców. Kolejnym składnikiem peelingu jest kwas cytrynowy - kwasy owocowe również mają działanie peelingujące. Zmniejsza szorstkość skóry, wyrównuje kolort i rozświetla ją. Dalej w składzie jest hydrolat oczarowy. Wg biochemii urody hydrolat działa ściągająco i antybakteryjnie. Łagodzi podrażenienia i regenerację skóry, zmniejsza zaczerwienienia i produkcję sebum. Można rzec, że jest wręcz stoworzony dla cery trądzikowej i problematycznej. Menthol działa tak jak powinien, świeżość mięty przy użytkowaniu jest wyczuwalna. Alkohol Izopropylowy to rozpuszczalnik i konserwant. Jak to alkohol, ma również działanie odkażające i nie dopuszcza do rozwoju grzybów i bakterii. Jednakże nawet jego niski stężenie może przesuszać cerę osób wrażliwych. Menthyl lactate to składnik zapachowy. Limonen odpowiada za cytrynową nutę zapachową. Po ekstraktach zapachowy, na samym końcu, znajdziemy jeszcze owocowe ekstrakty : z owocu passiflory i maliny. Aczkolwiek ich stężenie jest tak małe, daleko po substancjach zapachowych, że wątpię aby ich udział w dobroczynnym działaniu peelingu był znaczący. Pomiędzy dwoma owocowymi ekstraktami w składzie znajduje się Methylisothiazolinone- konserwant. Na dzień dzisiejszy nie ma badań potwierdzających jego szkodliwe działanie w małych stężeniach. CI 16035 to ciemnoczerwony barwnik, tzw. czerwień Allura. Jest to produkt syntezy chemicznej. Może wywoływać alergię.

Podsumowując:
Kosmetyk nie posiadający w składzie parabenów, musi zawierać jakieś inne środki konserwujące - w tym wypadku jest fenoksyetanol i alkohol izoproplowy, które mogą powodować alergię, świąd i wysypki.
W składzie jest alkohol, który może wysuszać, ale nie brak dla niego przeciwwagi w postaci emolientów i humektantów. Myślę, że kosmetyk w tej cenie (8zł) jest warty wypróbowania. Oczywiście, jeśli dziwaczny zapach nie stanowi dla was dużego dyskomfortu. Ten kosmetyk, to takie coś pomiędzy żelem, a peelingiem.  Nie oczekiwałabym porządnego złuszczenia martwego naskórka. To żel myjący z bonusowym, delikatnym działaniem peelingującym.